Są takie książki, po które warto sięgnąć, kiedy, żyjąc w otaczającej nas rzeczywistości, czujemy się trochę jak kosmici. Jeśli większość znajomych wychowuje swoje dzieci w sposób dla naszej kultury „tradycyjny”, możesz mieć czasem poczucie, że nie przystajesz do reszty. Być może czasem pojawiają się wątpliwości, czy postępujesz dobrze i czy Twój sposób uprawiania rodzicielstwa jest OK. Wprawdzie czujesz, że „to działa”, ale skoro większość wokół wmawia Ci, że robisz źle, bo oni zrobiliby inaczej, to może coś jest na rzeczy? Agnieszka Stein w rozmowie z Małgorzatą Stańczyk częstuje nas swoim dystansem i spokojem, i namawia do tego, by ostrożnie podchodzić do zagadnienia „norm”, na które powołują się niektórzy specjaliści oraz nasze zachodnie społeczeństwo.
Myślę sobie, że ten wpis powinien był powstać przed świętami Bożego Narodzenia lub Wielkanocy, ponieważ to właśnie wtedy widać wyraźnie, jak nasilają się obawy rodziców bliskościowych o to, że ich postawa rodzicielska nie zostanie zaakceptowana w gronie rodziny, z którą zasiądą przy wspólnym stole i na dodatek będzie przedmiotem jakiegoś rodzaju ataków lub sarkastycznych uwag. Widać to na różnych forach internetowych czy grupach dyskusyjnych, na których rodzice szukają wsparcia. „Śpisz z dzieckiem? Czyś ty zgłupiała? Dziecko powinno spać w swoim łóżeczku.”, „Karmisz ją już dwa lata? To niesmaczne!”, „Ślicznie ci zjadł ten obiad. W nagrodę daj mu batonika.”, „Powiedz mu, że nie dostanie podwieczorku, jeśli nie przestanie wyć.” Część z Was pewnie zna takie teksty z własnego doświadczenia – ja również. I niby swoje się wie, a jednak bywa, że boli.
O asertywności
Jestem mamą od 5,5 roku i przychodzi mi do głowy taka refleksja, że jedną z pierwszych umiejętności, którą czym prędzej warto w sobie wyrobić, kiedy stajemy się rodzicami (o ile nie wyćwiczyliśmy jej wcześniej), to asertywność, a konkretnie taka postawa, w której znasz swoje granice, umiesz o nich mówić, dbasz o swoją autonomię, a jednocześnie nie jesteś atakująca/-y. Agnieszka Stein w książce „Potrzebna cała wioska” (Wydawnictwo Mamania) proponuje, by we wspomnianych wyżej sytuacjach mówić na przykład tak:
To jest moje dziecko, ty możesz wypowiedzieć swoją opinię, ale nie możesz mi kazać. Jeżeli chcesz wypowiedzieć swoją opinię, zrób to, ale w sposób kulturalny. A jeżeli jesteś zainteresowany moją opinią na ten temat i chcesz się dowiedzieć, dlaczego tak robię, to ja ci chętnie opowiem, ale to nie jest tak, że ja ci się tłumaczę, tylko dzielę się z tobą tym, co na ten temat myślę.
W innym miejscu mówi o tym, że cała rzecz obija się nie o to, kto ma rację, ale o czyim dziecku jest mowa. Wiadomo, że najłatwiej wychowuje się cudze dzieci – z pozycji mędrkującego doradcy, który przy dobrych wiatrach jest, owszem, rodzicem, ale swoich dzieci – nie naszych.
O otwartości i pokorze
Lubię słuchać i czytać Agnieszkę Stein, ponieważ jest to psycholog, który nie udaje, że zjadł wszystkie rozumy oraz zna jedyny słuszny patent na „wychowanie dobrego dziecka”. Widzę w niej dużo pokory – zarówno w stosunku do własnych ograniczeń, jak i takich ogólnych, wynikających z faktu, że ludzka natura nie jest do końca poznana, że psychologia dziecka jako nauka zmienia się, ewoluuje, i wreszcie, że każda istota ludzka różni się od innej. Praca z ludźmi ZAWSZE wymaga elastycznego podejścia, uważności, dociekliwości i otwartej głowy. Jeśli psycholog nie ma w sobie tej otwartości, biada jego pacjentom…
W moim kontakcie z Agnieszką Stein (poprzez książki, wywiady, słuchowiska czy konferencje) zawsze towarzyszy mi wiele momentów „aha!”, „no jasne!”, „to takie oczywiste!”. To jedne z tych chwil, w których czuję się odrobinę mniejszą kosmitką 🙂 Bo okazuje się, że nawet jeśli nie zawsze udaje mi się być taką mamą, jaką chciałabym być, to przynajmniej wiem, że mój sposób myślenia o dziecku oraz rodzicielstwie znajduje gdzieś potwierdzenie. I nie chodzi o jakąś pojedynczą opinię, nie chodzi o onet.pl czy badania opinii publicznej CBOS, lecz o psychologię (i nie tą potoczną, na której wszyscy się znają, ale tą od „psyche” w połączeniu z „logos”).
O normach
Agnieszka Stein namawia do ostrożności względem źródeł wiedzy, które powołują się na normy powstałe w oparciu o badania dzieci wychowywane w sposób tradycyjny, a tych jest bardzo dużo. Zobaczcie, co mówi na przykład o tzw. obiekcie przejściowym w życiu dziecka:
(W nawiązaniu do tego tematu przypomniał mi się jeden z moich pierwszych wpisów na tym blogu: Pierś zamiast kocyka.)
Nie sądzę, by intencją Agnieszki było powiedzenie, że jeśli dziecko ma swój ulubiony kocyk, to znaczy, że ma niedostępnego emocjonalnie rodzica. Rozumiem to raczej w ten sposób, że obiekt przejściowy nie jest niezbędny i dzieci wychowywane w bliskości mogą go nie mieć.
Kontynuując temat norm…:
Wielu wyszkolonych psychologów i psychoterapeutów, którzy zamykają się w ramach zachodnioeuropejskiej normy, uważa długie karmienie piersią albo spanie z dzieckiem za coś dziwacznego, niepokojącego. Przy czym dorabia się do tego różne teorie, które mają to uzasadnić, np. że rodzice powinni spać oddzielnie od dzieci, bo systemy rodziców i dzieci są odrębne i jedni powinni się od drugich uniezależniać. To nie jest norma, którą można przyłożyć do każdej społeczności na świecie, bo w Japonii za dziwaczne uważane jest właśnie oddzielne spanie.
oraz:
W tym obszarze są dwa rodzaje specjalistów – specjaliści od psychologii klinicznej dziecka i specjaliści od wychowania. I ci pierwsi zdecydowanie biorą teorię więzi pod uwagę. Natomiast kiedy przekłada się te naukowe postrzeganie dziecka na pytania w rodzaju: „Czy spać z dzieckiem?”, „Czy rodzic powinien być konsekwentny?”, to natychmiast wiedza naukowa ustępuje miejsca kulturze i wiedzy potocznej, wyniesionej z własnego wychowania.
O granicach
W książce „Potrzebna cała wioska” Agnieszka Stein po raz kolejny porusza kwestię osławionych granic. Kto z nas nie słyszał lub nie czytał, że dzieciom trzeba stawiać granice? Tymczasem…
Co oznaczają granice w psychologii? To jest termin z terapii systemowej, który oznacza granice systemu albo granice konkretnego człowieka. […] Kiedy rodzice mówią o stawianiu granic, mają na myśli zasady, zakazy, a czasem wprost karanie. Nie bierze się pod uwagę tego, że dziecko też ma swoje granice, że może je pokazywać i że niektóre rzeczy, które robią dorośli, powodują ich naruszenie.
Psychologowie pracujący w nurcie rodzicielstwa bliskości niejednokrotnie podkreślają, że w relacji rodzic-dziecko ważne są osobiste granice każdej ze stron. To nie jest tak, że rodzic jest figurą, która dyrektywnie ustala, co wolno, a czego nie wolno (najczęściej dziecku, bo rodzicowi wolno wszystko lub prawie wszystko, prawda?…). Rodzic ma swoje granice i pokazuje je dziecku, ale dziecko jest autonomiczną jednostką i też ma prawo do swoich granic. I oby je miało! Myślę sobie, że w satysfakcjonujących relacjach międzyludzkich chodzi m.in. o to, żeby każdy z uczestników relacji miał swoje granice, których inni nie przekraczają – z szacunku do tej osoby, z miłości czy innych ludzkich uczuć. Nie widzę tu pola na manipulowanie prawem do własnych granic w zależności od wieku.
O dziecięcej samodzielności
Dorośli czasem kierują do dziecka komunikat: „Bądź samodzielny, ale po mojemu.” Czyli kiedy dziecko odchodzi, oddala się od nich i radzi sobie, traktują to jako samodzielność, a kiedy świadomie podejmuje decyzję, że potrzebuje w tym momencie rodzica, wówczas oni już tego nie traktują jako autonomii. Tymczasem to jest przejaw samodzielności.
Czy patrzyliście na kwestię samodzielności dziecka w ten sposób? 🙂 Gdy o tym myślę, wydaje mi się to oczywiste. Posłużę się znowu cytatem:
Nasza kultura mówi nam, że damy radę i w pojedynkę, a nawet czasem, że liczy się tylko to, co w pojedynkę. Powszechne jest przekonanie, że jak człowiek potrzebuje pomocy, to znaczy, że jest słaby. Tymczasem dojrzałość nie oznacza niezależności, tylko umiejętność tworzenia wzajemności i współzależności.
Czy to, że dziecko traktuje mnie jako swoją „bazę”, do której zwraca się, gdy tego potrzebuje, świadczy o tym, że jest ode mnie w jakiś patologiczny sposób uzależnione? Czy mi, jako rodzicowi, zależy na tym, żeby moje dziecko zwracało się ze swoimi problemami do innych ludzi, również do mnie, czy też chcę z niego zrobić istotę samowystarczalną? Czy jeśli moje dziecko w 8 na 10 przypadków samodzielnie zakłada buty, ale w pozostałych 2 przypadkach prosi mnie o pomoc, to znaczy, że mną manipuluje i jest leniwe, czy może potrzebuje mojej uwagi i poczucia, że jest „zaopiekowane”? Czy jeśli mam gorsze samopoczucie i ktoś bliski zrobi dla mnie herbatę z malinami (mmmm…), to znaczy, że coś jest ze mną lub z nim nie tak? Czy jeśli sama poproszę o tę herbatę, to znaczy, że jestem roszczeniową księżniczką?
Najskuteczniejszym mechanizmem regulacji emocji jest mechanizm społeczny. Jeżeli rodzicowi zależy na tym, żeby nauczyć dziecko skutecznie radzić sobie z emocjami, to krokiem ku temu jest nauczenie się rozpoznawania sytuacji, w których ono potrzebuje pomocy, i zachęcanie go do proszenia o nią.
Voila!
O odpowiedzialności za swoje życie
Czasem, kiedy prowadzę warsztaty, ktoś mówi, że nie można wychowywać dzieci w sposób, jaki proponuję, bo przecież w dorosłym życiu nie można robić tego, co się chce. Nie do końca rozumiem… Ja robię to, co chcę.
Przyznam, że to jeden z moich ulubionych cytatów 😉 Jeśli dobrze rozumiem Agnieszkę, chodzi w nim o to, że sami kreujemy swoją rzeczywistość (dodam może, że z uwzględnieniem pewnych ograniczeń wynikających z tzw. osnowy egzystencjalnej, jak by powiedzieli psychologowie egzystencjalni, a więc określonych warunków zewnętrznych, w które zostaliśmy wrzuceni, rodząc się w określonym czasie i miejscu). Sami ponosimy konsekwencje własnych wyborów i dobrze jest czynnie wpływać na swoje życie, a nie biernie poddawać się biegowi zdarzeń. Moim marzeniem jest, żeby moje dzieci znały swoje możliwości i ograniczenia, żeby miały poczucie, że ich życie jest w ich własnych rękach, żeby ufały sobie i wiedziały, czego chcą. Konsekwencją niech będzie to, że, podobnie jak Agnieszka, będą „robiły to, co chcą”, że będą aktywnymi budowniczymi swojej rzeczywistości.
Na koniec refleksja, która towarzyszy mi od dawna. Jestem przekonana, że bez postawy, o której za chwilę, rodzicielstwo bliskości jest fikcją. Pozwólcie, że znów wyręczę się Agnieszką:
Rodzicielstwo bliskości nie jest wykonalne bez ciągłego rozwoju własnego, bez uczenia się nowych rzeczy i ma największy sens, jeśli nie ogranicza się do relacji z dzieckiem.