Jeszcze nie przebrzmiały pierwszowrześniowe posty blogowe o debiutujących uczniach i przedszkolakach. Jeszcze przewijają się newsy o brakujących podręcznikach oraz przepełnionych szkołach. Znajomi dzielą się między sobą relacjami z przebiegu adaptacji ich dzieci w nowych placówkach, a ja wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, że oto, po prawie pięciu latach nieudolnych prób łączenia pracy ze zmienianiem pieluszek, usypianiem, kojeniem płaczu, śmiechem i zabawą, gotowaniem obiadów, sprzątaniem i mnóstwem innych dystraktorów, odwożę teraz OBU synów rano do przedszkola i mam czas na zajęcie się innymi sprawami.
Niesamowite…!
Po prawie pięciu latach prób łapania kilku srok za ogon, po prawie pięciu latach nieudolnego łączenia całodobowej opieki nad dziećmi z pracą zawodową, doszłam do stanu, w którym stwierdziłam, że albo coś z tym fantem zrobię, albo zwariuję ;). Wyrywanie dobie pojedynczych chwil na pracę wśród dziecięcych krzyków jest na dłuższą metę bardzo męczące i frustrujące dla obu stron. Myślę, że większość rodziców pracujących w domu to potwierdzi. Praca o dziwnych porach dnia i nocy, i to mijanie się z mężem… Ty pracujesz, gdy ja nie pracuję. Ja pracuję, kiedy Ty nie pracujesz…
Ten wpis dedykuję wszystkim mamom, które próbują łączyć pracę w domu z wychowywaniem dzieci.
Odkąd mam dzieci, bardzo zależy mi na tym, żeby tak ustawiać swoje życie zawodowe, aby być dla nich w miarę dostępna. „W miarę”, czyli w moim przypadku raczej więcej niż mniej. Taki model macierzyństwa wybrałam. Nie uważam go za jedyny słuszny, ale jest bardzo „mój”. Marzyłam więc o pracy na własny rachunek, bez sztywnych ram czasowych – tym bardziej, że typowa praca na etacie mnie męczy, a mój mąż pracuje ze sztywnym grafikiem. To się udało, ale trudno mi było pogodzić się z tym, że doba ma tylko 24 h i w związku z tym nie da się pracować pełną parą, w międzyczasie gotując zupę, zmieniając pieluchy i rozdzielając bijące się rodzeństwo. Mimo tego przez długi czas myślałam sobie: „tak, tak, nie da się, ale może jednak…” 😉
Z perspektywy czasu uważam, że najlepszym sposobem na połączenie pracy z macierzyństwem jest znalezienie dodatkowej opieki dla dziecka.
Gosia Zimniak z Bloga Freelancerki ujęła to tak:
Przez 15 miesięcy łączenia wychowywania dziecka z pracą zawodową poznałam WIELKI SEKRET EFEKTYWNEJ PRACY Z MAŁYM DZIECKIEM U BOKU. Otóż, brzmi on: Znajdź dziecku dobrą opiekę na czas swojej pracy.
Genialne, prawda? 😉 Bez pudła 😉 .
Bo realia wyglądają tak:
– Owszem, możesz ogarniać dziecko w ciągu dnia i być do jego niemalże wyłącznej dyspozycji, zaś pracę wykonywać podczas jego drzemek lub wieczorem/w nocy. Weź jednak pod uwagę, że w miarę upływu czasu dzieci sypiają coraz mniej w ciągu dnia, a po całym dniu egzystencji z osobnikiem o niespożytej energii życiowej może się zdarzyć, że praca będzie ostatnią rzeczą, o której zamarzysz. Możliwe, że po prostu padniesz razem z dzieckiem ;). Jeśli o mnie chodzi, późnowieczorna praca wydawała mi się łatwizną (jestem typem „sowy”) i udawała mi się przez wiele miesięcy, ale nadszedł czas, gdy mój organizm powiedział „Basta! Mam tego dość! Hear me NOW!”
Wrzesień 2011 – próbuję pracować, gdy dziecię śpi 😉
– Owszem, możesz próbować pracować w ciągu dnia, równolegle do opieki nad dziećmi. Weź jednak pod uwagę, że Twoja praca będzie często przerywana, a to nie sprzyja efektywności. Efekt? Chodzisz sfrustrowana i masz poczucie, że czas przecieka Ci przez palce, że wciąż pracujesz, ale trudno jest Ci doprowadzać zadania do końca.
Gary Keller w swojej genialnej książce „Jedna rzecz” cytuje słowa dr. Davida Meyera:
Wysokość kary w postaci utraty czasu na przełączanie się między zadaniami zależy od złożoności (lub prostoty) tych zadań. […] Może ona wynosić 25% lub mniej w przypadku prostych zadań, do znacznie ponad 100% w przypadku bardzo skomplikowanych spraw.
i konkluduje:
Przełączanie się między zadaniami jest obarczone konsekwencjami, z których niewielu ludzi zdaje sobie sprawę.
Wyobraź sobie sytuację, w której jesteś o krok od genialnego rozwiązania. Już, już prawie je masz – zupełnie jak Wiewiór z „Epoki lodowcowej”, zbliżający się do wrót Raju, za którymi czeka na niego wielki żołądź. Kojarzycie tę scenę? 😉 Wtem rozlega się krzyk: „Mamooo, kupaaa!”. I pozamiatane. Pociąg odjechał, a Ty zostałaś w dworcowej toalecie i na dodatek masz wyrzuty sumienia z powodu marnej jakości czasu spędzanego z dzieckiem.
– Owszem, możesz pracować wtedy, gdy mąż wraca z pracy oraz w weekendy. Wymieniacie się przy dziecku. Weź jednak pod uwagę, że takie rozwiązanie nie sprzyja budowie więzi między partnerami. Jeśli całymi dniami się mijacie, nie macie czasu, by ze sobą porozmawiać, przytulić się czy wyjść razem na spacer, może zaboleć. Taką opcję można przyjąć tymczasowo, ale na dłuższą metę ona niszczy. Trudno budować więź, jeśli rozmawia się z partnerem za pomocą maili lub smsów…
Jeśli zależy Ci na tym, by pracować zawodowo, a jednocześnie być blisko dzieci, myślę, że warto rozważyć różne formy pomocy osób trzecich na czas Twojej pracy – chociaż przez kilka godzin w tygodniu! Jeśli wprowadzenie dodatkowego opiekuna do życia dziecka przeprowadzi się z wyczuciem oraz da dziecku czas na adaptację, nikt nie ucierpi. Ty zrobisz swoje, a dziecko zyska okazję do interakcji z nowym człowiekiem. Wiadomo – Ty się zajmujesz swoim dzieckiem najlepiej ;), ale jeśli odpuścisz te kilka godzin w tygodniu, świat się nie zawali.
Być może jesteś właśnie na etapie rozmyślania o tym, jak cudownie byłoby pracować w domu z dzieckiem śpiącym obok w kołysce albo układającym na podłodze puzzle tudzież rysującym portret uśmiechniętej mamy. Mi, Zosi-Samosi trudno było pożegnać tę wizję ;). Z całego serca radzę Ci – bądź mądrzejsza! 🙂