Zapewne każdy z Was spotkał na swojej drodze niejedną Ciocię Dobra Rada i/lub Wujka Wiem Lepiej – nie inaczej było ze mną. Mam przy tym wrażenie, że od czasu zostania rodzicem ich liczba w moim otoczeniu zwiększyła się co najmniej 3-krotnie. Od dawna zdumiewa mnie to, jak łatwo wychowuje się cudze dzieci. Trudno mi również zrozumieć, dlaczego dzieci traktowane są jak inna kategoria istot, które nie mają głosu i nie potrafią komunikować swoich potrzeb, dlatego też to właśnie Ciocia powie Ci, czy 6-latkowi jest ciepło czy zimno, a nie on sam ;). My jako rodzice też często głosu nie mamy – a przynajmniej inni chcieliby, żeby tak było. Odbieranie rodzicielskich kompetencji zaczyna się już w okresie ciąży, jest kontynuowane w czasie porodu i pobytu na oddziale położniczym, a potem do głosu dochodzą mamy i teściowe, koleżanki, poradniki dla rodziców, względnie lekarz pediatra tudzież psycholog. Każda z tych osób z pewnością podzieli się z Wami jedynym słusznym sposobem opieki i wychowania dziecka, a każde Wasze posunięcie zostanie skomentowane. Standard.
Jestem często zapraszana do domów rodziców noworodków, w tym również wcześniaków. Widzę, ile czasami niepewności i lęku jest w rodzicach, którzy są u początku swojej drogi. Doskonale pamiętam siebie w tamtym okresie – moje dziecko płakało przez wiele godzin dziennie, spało niewiele i tylko na mnie, a ja zupełnie nie wiedziałam, jak się w tej nowej sytuacji odnaleźć. Musiało minąć trochę czasu zanim zaakceptowałam tę „nową jakość” i nauczyłam się w jej obrębie poruszać. Mało kto rozumiał moje emocje oraz wycieńczenie, bo przecież przyjęło się sądzić, że noworodek tylko je i śpi (na dodatek sam, w łóżeczku). Każdy, kto mnie odwiedzał lub do mnie dzwonił, miał dla mnie jakąś złotą radę: „pozwól mu się wypłakać”, „daj mu smoczek”, „przystawiaj go częściej do piersi”, „przystawiaj go rzadziej do piersi”, „nie karm go w nocy”, „nie noś go”, „daj mu jakieś leki”, „zostaw go w łóżeczku”, „kąp go wcześniej”, „kąp go później” itepe, itede. Śmieję się z tego teraz, ale wtedy nie było mi w ogóle do śmiechu.
O ile łatwiej by mi było, gdybym zaufała sobie. O ile spokojniejsza bym była, gdybym po prostu wsłuchała się w swoje dziecko, zamiast próbować odnaleźć w nim obraz „typowego” niemowlęcia, lansowany w naszym cywilizowanym świecie, w którym dzieciom powinny przyświecać dwa cele: wpasować się w schemat i nie przeszkadzać dorosłym. Tymczasem moje niemowlę absolutnie nie wpisywało się w żaden schemat i zdominowało każdą godzinę mojego życia.
Jestem wdzięczna mojej koleżance, Jowicie, która odwiedziła mnie, gdy mój syn nie miał jeszcze miesiąca. To od niej po raz pierwszy usłyszałam, że wielogodzinne sesje z noworodkiem przy piersi są zupełnie normalne i że można odzyskać dwie ręce nosząc dziecko w chuście. Wizja możliwości zrobienia sobie kanapki w ciągu dnia ze spokojnym dzieckiem przy sobie od razu wydała mi się kusząca ;). Miesiąc później dotarłam do książki Jean Liedloff „W głębi kontinuum”, o której pisałam TUTAJ, i mój świat zaczął się zmieniać. To był styczeń 2011 roku. Przebudzenie. Zobaczyłam wtedy inną drogę.
Ta droga to zaufanie do siebie jako matki i zaufanie do dziecka. To pokładanie ufności we własne decyzje rodzicielskie, własny instynkt, własny rozsądek. To również wiara w to, że najlepsze rozwiązania są często najprostsze – najprostsze w sensie „simple”, nie „easy”.
Jako matka bardzo mocno bronię własnej autonomii. Bo chcę żyć i wychowywać swoje dzieci po swojemu – z otwartą głową, w oparciu o własne przekonania, ale też wiedzę, którą staram się na bieżąco pogłębiać. Bronię swoich granic. Tak właśnie pojmuję swoją odpowiedzialność za rodzinę. Moją odpowiedzialność! Nie mamy czy teściowej. Nie ludzi, którzy nie rozumieją i nie chcą zrozumieć potrzeby karmienia naturalnego dłużej niż przez 6 miesięcy. Nie tych, którzy przestrzegają przed tym, że bliska więź z dzieckiem skutkuje niesamodzielnością dziecka w późniejszym życiu. Nie osób, które myślą, że wiedzą lepiej, bo wychowały swoje dzieci/pracowały w żłobku/przeczytały 1,5 poradnika (niepotrzebne skreślić).
Nasza droga jest… nasza. I jest dla nas NATURALNA. Jest naturalną konsekwencją tego, co myślimy i co czujemy w związku z potrzebami członków naszej rodziny i otoczenia. Mimo że nie jest łatwa, płynie z niej spokój i miłość. Jakkolwiek wygląda Wasza droga, niech będzie prawdziwie WASZA. Nie bój się nią iść.
Follow my blog with Bloglovin