Odkąd zostałam mamą i zaczęłam nosić swoje dzieci, usłyszałam bardzo wiele opinii na temat chustonoszenia. Poza standardowymi komentarzami o tym, że niepotrzebnie przyzwyczajam dziecko do noszenia (tak jakby nie przyzwyczaiło się przebywając przez 9 miesięcy w moim brzuchu) albo że dziecko nigdy ze mnie nie zejdzie (powiedzcie mojemu 2-latkowi, żeby trzymał się mojej nogi lub pleców, zamiast chodzić własnymi ścieżkami, prooooszę 🙂 ), dość powszechna jest opinia, że chustonoszenie to nowa moda i nic więcej. Gdy słyszę coś takiego, budzi się we mnie lwica.
Gdyby nie chusty, nie wiem, jak bym przetrwała jako matka swoich dzieci – bardzo mądrych istot, które od zawsze wiedziały, że bliskość fizyczna z kochającymi ich ludźmi jest kluczowa dla ich rozwoju i dlatego od samego początku swojego życia po tej stronie brzucha głośno dopominały się zaspokojenia swoich naturalnych potrzeb.
Bycie rodzicem jednego dziecka daje zwykle spore pole do manewru, jeśli chodzi o sposoby zaspokojenia jego potrzeby bliskości. Teoretycznie można z nim przeleżeć przez większość dnia w łóżku, można huśtać się z nim w hamaku, można nosić na rękach itd. Jeśli jednak w rodzinie pojawia się więcej dzieci, szczególnie przy małej różnicy wieku między nimi, sprawy mogą się skomplikować.
Błędem jest oczekiwanie od noworodka, że spędzi większość dnia samotnie w łóżeczku. To nie leży w ludzkiej naturze. Jako ssaki należące do grupy tzw. noszaków zostaliśmy stworzeni do dojrzewania w bliskości z rodzicem. Od zarania dziejów ludzie nosili dwoje dzieci przy sobie i z nimi spali, bo tylko taki sposób opieki zapewniał maluchom bezpieczeństwo. Wózki weszły do powszechnego użycia dopiero na początku XX wieku. Być może w toku dalszej ewolucji zmienią się wrodzone potrzeby naszego gatunku, ale, póki co, każde dziecko ludzkie rodzi się z oczekiwaniem bliskości.
Bliskość opiekuna oznacza dla dziecka bezpieczeństwo. Przez kontakt fizyczny wzmacniamy w dziecku tzw. ufność bazalną (koncepcja Ericka Eriksona), która jest podstawą budowania zaufania między dzieckiem a rodzicami, a w przyszłości procentuje w postaci zaufania do otoczenia i do własnej osoby.
Nasze dzieci z pewnością miały duże oczekiwania 🙂 I o ile z jednym dzieckiem jakoś bym sobie pewnie dała radę bez chusty, o tyle nie wyobrażam sobie naszego życia bez chusty po pojawieniu się drugiego syna.
W moim przypadku noszenie w chustach nie miało nic wspólnego z modą. To był mój sposób na odnalezienie się w nowej wersji mojego życia – najpierw z jednym dzieckiem, a potem z niespełna dwulatkiem i noworodkiem. Obaj bardzo mnie potrzebowali, a ja urodziłam się niestety niedoskonała, bo tylko z dwiema rękami 😉 Po urodzeniu drugiego syna spotkałam się jako matka z nowymi wyzwaniami:
– Jak uśpić nieodkładalne niemowlę, jeśli energiczny starszak chce mi w tym towarzyszyć?
– Jak przygotować jedzenie, jeśli dziecko nie daje się odłożyć? Kiedy starszy syn był niemowlęciem, jadłam byle co i byle jak, bo nieustannie podnosił alarm, ale za drugim razem miałam dodatkowo starszaka do nakarmienia. Trzeba było to jakoś ogarnąć.
– Jak uczestniczyć w zabawach na placu zabaw ze starszakiem, jeśli młodszy akurat chce spać?
– Jak odprowadzić starszaka do przedszkola, jeśli młodsze dziecko jeszcze nie chodzi? itd.
Mój 2-latek do tej pory jest przeze mnie noszony przy różnych okazjach, najczęściej związanych z wizytami w przedszkolu lub wyskoczeniem gdzieś w biegu, kiedy nie mam możliwości czasowych, by negocjować z dzieckiem, by zechciało pójść w tę stronę, w którą ja zmierzam 🙂 Tak załatwiamy m.in. wypady na pocztę czy do fryzjera 😉
Nie wyobrażam sobie również naszych nadmorskich wakacji, kiedy każdego dnia przedzieraliśmy się przez piaszczystą plażę z dziećmi i wszystkimi klamotami. Nasze nosidła sprawdziły się jak nic innego.
Sprzęt do noszenia to również nieodzowna część wszelkich wycieczek – do lasu, do zoo, do znajomych mieszkających nieopodal. Kiedy małe nóżki się zmęczą, dziecko ląduje na plecach rodzica. Nierzadko zdrzemnie się w międzyczasie i po kwadransie jest gotowe do dalszych atrakcji. Szczęśliwy rodzic, szczęśliwe dziecko 😉
W naszej rodzinie noszenie ma aspekt czysto praktyczny – zwyczajnie ułatwia nam życie. Oczywiście jest ono również zgodne z naszymi przekonaniami odnośnie do roli bliskiej więzi fizycznej w rozwoju dziecka. Wszyscy czerpiemy z tego RADOŚĆ. Wszak przytulania nigdy nie za wiele 🙂